poniedziałek, 30 maja 2016

Co się dzieje z moją ukochaną prasą?



Uwielbiam prasę! Za każdym razem gdy wejdę na przykład do takiego Empiku, dział prasowy jest drugim, który odwiedzam (po książkowym). We wszelkiego typu czasopismach i gazetach piękne jest to, że zawsze można dowiedzieć się z nich czegoś nowego, znaleźć coś, co nas interesuje, a o czym nie mieliśmy pojęcia. Internet jest tak wielki, że aby coś znaleźć trzeba wiedzieć czego się szuka, bo miliony stron podają miliony okrojonych, a jaskrawych informacji. Gazeta zaś ma to do siebie, że przestawia potrzebny do rozbudzenia ciekawości czytelnika i mniej lub bardziej szczegółowy zarys tematu, który łatwo przyswoić, aby potem wedle uznania zagłębić się weń bardziej fachową lekturą.
Na przykład wczoraj zawitałem do Empiku, w celu kupienia sobie jakieś książki, ale idąc w stronę odpowiednich półek mą uwagę przykuł dość szeroko reklamowany magazyn dla mężczyzn pt. "Esquire". W środku znalazłem zaś genialny tekst o polskiej drużynie pokerowej Silent Sharks, jednej z najlepszych na świecie. Nie wiedziałem do wczoraj o tym, że są w Polsce pokerzyści, przed którymi drży cała pokerowa Europa i kawał świata poza nią. I pewnie nie dowiedział bym się o tym nigdy, gdyby nie "Esquire".
Moim doborem prasy rządziły zajawki. Kiedy miałem manię na punkcie filmu, czytałem "Film" lub "kino", gdy rozkochiwałem się w literaturze i popkulturze, czytałem "Nową Fantastykę" i "Książki magazyn do czytania". Po obejrzeniu świetnego "The Blues Brothers" kupowałem nawet przez jakieś cztery, pięć miesięcy "Teraz Rock", mimo że z muzyką (nawet rockową) mam niewiele do czynienia. Tak było przez całe moje życie, tak jest i mam nadzieję, że te poszukiwania informacji i ciekawostek się nie skończą, bo sprawiają mi one wiele radości, ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że te przelotne zainteresowania są sednem mojego życia kulturalnego. A każda „zajawka” ma swoją gazetkę...
Od ponad dwóch lat regularnie czytam "Gościa Niedzielnego" - najlepszy magazyn opiniotwórczy, z jakim się zetknąłem, choć przyznam się bez bicia, że niewiele ich było (bo niektóre z nich z racji towarzystwa szkolnego należało i nie raz wciąż należy omijać szerokim łukiem – na przykład taka „Polityka” - tfu!) Z każdym tygodniem zapoznaję się z coraz większą ilością artykułów i wracam też do starszych numerów, których nie przejrzałem dokładnie. Każdy egzemplarz to zajęcie na parę godzin świetnej lektury, od informacji ze świata, po artykuły na wielorakie tematy, a na felietonach kończąc - wszystko mi się podoba (jeżeli nie dotyczy kondycji finansowej Grecji i Rosji).
Kiedyś co miesiąc kupowałem "Świat Wiedzy", z którego wybierałem najbardziej interesujące mnie zagadnienia, a w tej gazecie było ich multum. Potem niestety, od jakiegoś roku "Świat Wiedzy" przerzucił się już niemal całkowicie na biologię i teorie spiskowe, a mnie i memu rodzeństwu nie było w smak kupowanie dwóch, czy trzech ciekawych artykułów na ponad stu stronach, nawet jeśli kosztowały one sześć złotych. Ale nostalgia pozostała... teraz ze „Światem Wiedzy” spotykam się tylko dorywczo.
Ten sam los spotkał "National Geographic Traveler", świetny miesięcznik podróżniczy, wart swej ceny 10.00 PLN. Kupowałem go ze swym bratem w czasie wielkiej zajawki wyprawami, przygodami i podróżnikami, którą rozbudziły w nas książki pana Cejrowskiego. Niestety po paru latach pasja sporo w większej swej części wygasła, a my zaczęliśmy odczuwać pustki w portfelu i w ten sposób "Traveler" również wylądował na półce z miłymi wspomnieniami (chyba, że pojawią się w nim świąteczne artykuły o kurortach narciarskich – wtedy nie ma siły i trzeba wysupłać dychę). Mam to szczęście, że w Krakowie dobrze zaopatrzone salony prasowe stoją na każdym kroku, a jeden kolporter z zaprzyjaźnioną Panią Sprzedawczynią stał nawet na przystanku z którego wysiadam niedaleko domu. Oj trochę czasu się tam spędzało, na lekturze i rozmowach, dopóki saloniku nie zamknęli.
Miałem też sporą styczność z klasycznym "National Geographic", w którym zaczytywali się moi rodzice i starszy brat, mamy nawet zgromadzone parę roczników tego czasopisma, jeszcze z końcówki dwudziestego wieku. Kiedy jednak na świat przyszedłem ja i bliźniak, odbyło się wielkie cięcie kosztów i (niestety) postanowiono, że nie będzie kupowania magazynu, z którym i tak można się zapoznać w każdej większej bibliotece. To kolejny przykład fajnego pisma, które pojawia się w mym domku od czasu do czasu.
Jednak są oczywiście magazyny, które zawalają półki w chałupie w regularnych odstępach czasu już od lat. Pierwszym przykładem są "mamine luksusy": "Twój Styl", oraz "Pani". Niektórzy mogą pokręcić w tym miejscu nosem, ale to naprawdę w porządku czytadło - gdy tylko nie zbacza w kierunku dziwacznego feminizmu (często!). Przeszkodą są też okropnie smutne artykuły o kobietach po przejściach, po przeczytaniu których mam ochotę popełnić samobójstwo. I to nie dlatego, że są źle napisane, tylko po prostu depresyjne. Nie wiem jak są w stanie normalnie żyć redaktorzy, którzy od lat co miesiąc dostarczają do obydwu tych (grubych - kilkaset stron) magazynów kolejne kilkustronicowe reportaże o kolejnych problemach Polek - od zdrad po synów gejów. Ale za to felietony i artykuły kulturalne, a także wywiady są zarówno w "Pani" jak i w "Twoim Stylu" świetne.
Ojciec z kolei już od kilkudziesięciu (!) lat, wraz ze swym ojcem (a moim kochanym dziadkiem) kupują co miesiąc "Łowiec Polski" - naprawdę świetne czasopismo dla leśniczych, przyrodników i myśliwych. Dużo tu o tradycji, społecznościach, przyrodzie i oczywiście o broni. W rodzinie nie ma nawet mowy o sprzeciwie - "Łowiec..." musi być co miesiąc i koniec. Problem jaki tkwi w „Łowcu” polega na jego wielkim wyspecjalizowaniu. Trzeba mieć jasno sprecyzowane zainteresowania, aby przebrnąć przez dwudziestostronicowy artykuł o medalowych trofeach myśliwskich, albo dodatek kynologiczny na dziesięć stron. Ale co kto lubi.
Kolejnym magazynem non stop kupowanym i zachwalanym (zwłaszcza przez braci), jest „PSX Extreme” - jedyny w Polsce magazyn w całości poświęcony konsolom. To jedno z tych fajnych, luzackich pisemek, gdzie wszyscy redaktorzy i współpracownicy znają się i żartują ze wszystkiego. Od paru dobrych miesięcy w PSX panuje tendencja do zapełnienia jak największego miejsca publicystyką, dzięki czemu "PSX Extreme" daje oprócz wielu świetnych recenzji, także coraz różnorodniejszą i lepszą bazę tekstów - nic tylko czytać i grać. Na plus tegoż czasopisma należy policzyć stronę internetową ppe.pl, która jest jakby przedłużeniem wersji drukowanej. Pojawiają się tam recenzje i artykuły redaktorów, których nie znajdzie się w gazetce, a dodatkowo po założeniu konta można pisać własne teksty i mieć pewność, że zostaną one zauważone przez społeczeństwo zapaleńców gier wideo.
Miałem też przez blisko rok niezłą chcicę na „CD-Action”, ale zrezygnowałem z tego jawnego burżujskiego luksusu z uwagi na kiepską jakość mego sprzętu komputerowego, nie będącego w stanie udźwignąć większości gier dołączanych do czasopisma. Także baza tekstów w porównaniu do ilości recenzji była bardzo mała i w większości - nie wpasowująca się w moje gusta. Tak więc pomimo wielu bardzo dobrych artykułów i ciekawszych publikacji, rozstałem się z CD-Action na (prawie) dobre. Potem okazało się to trafnym posunięciem, bo jak już wspomniałem – gdzie tracił „CD-Action”, tam zyskiwał „PSX Extreme”. Bywało tak, że gdy w pierwszym magazynie kończono serię artykułów o komiksach, w drugim jakimś szczęśliwym trafem – właśnie ją otwierano. Tak więc- nie żałuję, bo i drogie to było...
Podobny los spotkał męczoną przeze mnie i brata w kilku różnych odstępach czasu "Nową Fantastykę". Oczywiście bardzo fajnie było sobie poczytać o nowych filmach i książkach fantastycznych, o kultowych autorach i ich dziełach, czasem nawet jakiś wywiad wyłowić. Świetne były też artykuły, które dotyczyły tak strasznie różnej tematyki fantastycznej, że każdy fan od "Zmierzchu" po Tolkiena mógł znaleźć coś dla siebie. Felietony też bardzo dobre, zwłaszcza te autorstwa Rafała Kosika. Kłopotem były jednak opowiadania, do czytania których nie mogłem się ostatecznie przekonać. Jeden, może dwa tak, ale nie osiem! To jest jednak magazyn dla fanatyków tego typu literatury (no, może trochę przesadzam). Jakoś nie szło mi przyswojenie sobie najważniejszego i najdłuższego działu całej "Nowej Fantastyki", więc znów kupuje ją metodą partyzancką - gdy nadarzy się okazja i jest po co. Ale plany prenumeraty chodzą mi po głowie.
Jeżeli magazyny komiksowe się liczą, to dodam pomimo mej ubogiej znajomości tej muzy, że zdarzyło się nam oddać szaleństwu kupowania w dwóch przypadkach: "Kaczora Donalda" (Zamierzchła przeszłość) i "Star Wars Komiks" (Nie tak odległa przeszłość - ostatni numer ukazał się rok temu). "Donaldów" było kiedyś w domu tyle, że wysypywały się z kilku półek, a i Star Warsów zebraliśmy z rodzeństwem znaczną większość egzemplarzy.
Do kolekcji magazynów i czasopism dołożył się też mój ojciec chrzestny - brat mamy. Przez lata kupował on klasyczny i niestety nieistniejący już od dwóch lat magazyn "Film". Przestał w 2005 roku, ale sterta pamiątek pozostała. Szkoda tylko, że większość została spalona przez nieuważnego dziadka w czasie generalnych porządków domowych. Podobny los czekał wiele innych starych czytadeł - egzemplarze "Pani" i "Twojego Stylu" często były oddawane na makulaturę, bo odkładane zajmowały zbyt wiele miejsca. „Kina” - obecnego właściwie monopolisty na rynku magazynów filmowych nie kupiłem ani razu. Jakieś za bardzo nadęta i duszna wydała mi się atmosfera tej gazetki. No bo jak tu kupować np. trzydzieści stron o rumuńskim kinie metafizycznym, ani razu nie napotykając się na recenzję ważnego kinowego hitu? Mam nadzieję, że to był pojedynczy przypadek, mimo to – aż takim wielkim kinomaniakiem nie jestem.
Inną kategorią prasy interesowała się babcia, prenumerując "Rycerza Niepokalanej" - ciekawy miesięcznik religijny, założony przez świętego Maksymiliana Marię Kolbe, oraz "Miłujcie się" - kwartalnik ewangelizacyjny związany z Katolickim Ruchem Czystych Serc. Bardzo fajna gazetka, powiem wam, adresowana przede wszystkim do młodzieży, na pierwszy rzut oka może odstraszyć wielką ilością podobnych artykułów pisanych przez młodzież o swoich problemach i sile, jaką dała im wiara. Brzmi to strasznie, ale niektóre świadectwa nieźle dają po kościach. Kochana babcia dba o nasze katolickie wychowanie, więc wszystkie egzemplarze i tak trafiają w końcu na moje biurko.
Z gazet codziennych najdłuższą tradycję ma rodzimy krakowski "Dziennik Polski", kupowany zawsze w piątki, a czasami (często) w inne dni tygodnia. Na prenumeratę nikt nie ma ochoty, bo każdy wie, że najlepsze wydania ukazują się w soboty, piątki i czwartki. Przeciążenie informacjami też nie jest dobre, a niestety w większości artykuły są nudnawe, zwłaszcza nieszczęsny dodatek o nieruchomościach, który ukazuję się w każdą środę. Nie polecam! Ale taki piątkowy magazyn reporterów, czy sobotni The Times, to nie raz aż palce lizać, jakie fajne artykuły można znaleźć.
Najświeższy w tym zestawieniu jest Myśliwiec Krakowski, czyli kwartalnik Krakowskiego Zarządu Polskiego Związku Łowieckiego, którego redaktorem i przewodniczącym jest mój Tata. Jakby ktoś się zainteresował, to oczywiście polecam - mnóstwo ciekawych i przydatnych informacji nie tylko dla myśliwych. Periodyk z miesiąca na miesiąc rozrasta się i już niedługo wyjdzie ósmy (?) numer.
To by było na tyle historii czasopism w moim krótkim życiu i zaciszu rodzinnej chałupy. Poza wyżej wymienionymi tytułami każdemu z członków familii zdarzyło się wielokrotnie zainteresować się przelotnie konkretnym tytułem. "PC Format", "Książki: magazyn do czytania", "The Red Biulletin", czy nawet "Młody Technik"! Poza tym różne magazyny historyczne i przyrodnicze i cała masa innej makulatury na okropnej "Gali" kończąc, którą kupowało się dla filmów, bo dla samej tylko „Gali”, czyli paru zdjęć na krzyż to aż wstyd pieniądze wyjmować. Ale może by do sedna wreszcie:
Rola prasy w świecie jest potężna. We wstępie pisałem o jej potencjale odkrywczo-poznawczym, jako o medium, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Dobre wydawnictwa, zwłaszcza te opiniotwórcze kształtują poglądy, a w konsekwencji zachowania obywateli, zmuszać ich do myślenia i działania. Działa to też niestety w drugą stronę, gdy poczytny, opiniotwórczy redaktor ukaże konkretny fakt w złym świetle, może namieszać tylko w głowie czytelników (antyprzykładem jest tu znany krytyk filmowy Roger Ebert i jego tekst o tym, jak to gry komputerowe nigdy nie staną się sztuką – co rzecz jasna jest wierutną bzdurą nawet dla tak niedzielnego gracza jakim jestem ja).
 Mimo że liczba zalet prasy jest ogromna, klasyczne, drukowane egzemplarze, a nawet i cyfrowe wydania zostają coraz bardziej spychane na margines. Wersje papierowe są spychane przez te wirtualne, a więc łatwiej dostępne, nie zajmujące miejsca i często tańsze. Z kolei nawet owe nowoczesne wydania znanych gazet cierpią z powodu serwisów informacyjnych - zwłaszcza tych internetowych, oraz z powodu blogerów. Stacje informacyjne serwujące newsy przez 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu to wynalazek dość młody - powstał na początku lat dziewięćdziesiątych, w tym samym czasie co World Wide Web. Rozwój tych dwóch molochów poważnie zagroził prasie, jaką znał świat. Obecnie nie trzeba już kupować gazety po to by dowiedzieć się z niej co się zdarzyło, bo na stronie gazeta.pl co pięć minut dodawane są wszelkie potrzebne i cała zgraja niepotrzebnych informacji. W weekendowym wydaniu "New York Times" jest obecnie więcej informacji, niż dziewiętnastowieczny człowiek przyswajał przez całe życie. W naszym przypadku te newsy, chociażby i były warte uwagi, zaraz zostaną wyparte przez kolejne informacje, już w poniedziałek. A ten gość z dziewiętnastego wieku miał na to całe życie.
Teraz kupuje się gazetę po to, by o zdarzeniu przeczytać dokładniej, niż jest to przedstawione na stronie internetowej. A gazeta jako fizyczny i materialny nośnik danych oraz spore zatrudnienie pociąga za sobą spore koszty produkcji. Im więcej jest stron w dzienniku, tym bardziej kosztowna jest całość. Niektóre tytuły, zwłaszcza te ogólnokrajowe porusza tylko te najważniejsze tematy, mniejsze pozostawiając prasie regionalnej, która może nieraz pozostawiać wiele do życzenia. Z drugiej strony, oprócz suchych faktów, prasa oferuje również publicystykę, czyli coś więcej niż opinie ludzi odnośnie wydarzeń na świecie, ale też ich własna twórczość, własne pomysły, cała własna wizja świata. To też zostaje zastąpione przez internet, a "winowajcami" są blogerzy i vlogerzy (ci drudzy powoli dyskredytują publicystów telewizyjnych), którzy nieraz lepiej i profesjonalniej trafiają tym co reprezentują i co wyznają do współczesnego czytelnika i widza. Internet nie jest jeszcze najbardziej wiarygodnym i popularnym medium opiniotwórczym na świecie (o ile mi wiadomo), ale jak długo jeszcze "tradycyjne" media wytrzymają z interaktywnym internetem, gdzie każdy może być publicystą?
Wyznaję zasadę, że im więcej ciekawego i różnorodnego materiału tym lepiej, ale ta zasada nie sprawdza się zawsze, zwłaszcza we współczesnym świecie który ponad rzetelność bardziej ceni sobie szybkość i przystępność. Z tych upodobań czerpią powstałe w dwudziestym wieku tabloidy (trudno jest podać jednolitą datę, pierwsze tego typu "gazety" ukazywały się już w XIX wieku, ale ich rozwój to czasy powojenne od lat sześćdziesiątych poczynając). Te zawierające mało tekstu, a dużo zdjęć, opatrzone zawsze krzykliwymi nagłówkami "formy przekazu" (bo na miano gazet nie zasługują) bazują na skandalu i fałszu podawanym zawsze w najbardziej przejaskrawiony sposób. Koronnym przykładem tego typu wydawnictwa na polskim rynku jest "Fakt", który z całej szerokiej nawet gamy polskiej prasy osiąga absolutnie najwyższy nakład. Nie świadczy to dobrze o mieszkańcach naszego kraju, a dość gorzkim pocieszeniem może być podobna sytuacja we wszystkich lepiej rozwiniętych państwach, od Ameryki i jej "USA Today" zaczynając. Smuci mnie, że dobre magazyny i czasopisma zwłaszcza w formie papierowej zaliczają tendencję spadkową, a sprzedaż kolorowego papieru toaletowego, jakim jest "Fakt" i "Super Ekspress" rosną.
Jest źle, ale nie jest jeszcze tragicznie. W Polsce ciągle można kupić mnóstwo dobrych tytułów i ciągle wydawane są nowe. Z drugiej strony - ile kiedyś znanych, a obecnie zapomnianych tygodników, miesięczników i kwartalników upadło? Digitalizacja wszelkiej treści na nośniki papierowe jest nieunikniona, bo już teraz postępuje jak szalona. Mam jednak skromną nadzieję, że do końca swego jeszcze młodego życia będę mógł przejść się na piechotę do kiosku i kupić tam egzemplarz ulubionej gazetki.

Jakub Ciepły

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz