poniedziałek, 15 grudnia 2014

Dom dla samotnych zwierzaków


Krakowskie Towarzystwo Opieki  Nad Zwierzętami działa już od 1990 roku jako organizacja zajmująca się opieką i ochroną wszystkich gatunków zwierząt. KTOZ przejął dotychczasowe obowiązki Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami, które było drugą taką organizacją na świecie, założoną 1 listopada 1884 roku. Schronisko o wielo letniej tradycji miało wielu dobroczyńców i współpracowników min. Stefan Żeromski , Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz i wielu innych wybitnych polaków.

„Misją Krakowskiego schroniska dla Bezdomnych zwierząt jest zapewnienie wszystkim naszym podopiecznym zdrowia i jak najlepszych warunków bytowania oraz znalezienie dla jak największej rzeszy podopiecznych nowych właścicieli i domów”- czytamy na stronie schroniska.
Obecnie w schronisku przebywa około 350 psów i 120 kotów różnych ras i wielkości. Właściciele poszukujący swoich zaginionych zwierzaków mogą wykorzystać przydatne narzędzie do lokalizowania miejsca pobytu swoich ulubieńców za pomocą wyszukiwarki zwierzaków. By skutecznie skorzystać z tego ułatwienia, trzeba wpisać podstawowe dane zwierzaka takie jak : płeć, wielkość, nr Chip i identyfikator. W przypadku znalezienia zwierzaka właściciel jest zobowiązany do pokrycia wszystkich kosztów pobytu w schronisku.
KTOZ przypomina, że adopcja zwierząt jest bezpłatna, wymaga ona tylko podpisania Umowy Adopcyjnej na podstawie dowodu osobistego wraz z adresem zamieszkania. Również nie pobiera opłat za głoszenia o interwencje odnośnie bezdomnych zwierząt.
Jak można pomóc?



                                   



  • informować KTOZ o niehumanitarnym traktowaniu zwierząt pod numerem telefonu:12 429 74 72
  • Wpłacając darowiznę na Konto Bankowe
  • wspomóc schronisko artykułami żywnościowymi dla zwierząt(dary można przynosić do biura KTOZ przy ulicy Floriańskiej 53)
Bardzo istotnym punktem działalności na rzecz schroniska jest Wolontariat. Osoby chętne do pomocy, pragnące pomóc zwierzakom są mile widziane. Wolontariuszem może zostać każdy kto:

  • ukończył 18 lat lub 16 i przedłoży pisemna zgodę rodziców lub opiekunów
  • kocha zwierzęta
  • nie cierpi na alergie związane z sierścią zwierząt
Do obowiązków będą należały: 
  • wyprowadzanie zwierząt, 
  • czesanie, pielęgnacją kotów, 
  • udział w zbiórce żywności w supermarketach
Wszystkie informacje znajdują się na oficjalnej stronie Krakowskiego Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami.

Przydatne linki:    http://www.safe-animal.eu/

Źródła:                                                                                                         http://www.schronisko.krakow.pl/


środa, 3 grudnia 2014

Tak bardzo wysublimowani

Podążając za popularnym serialem „Gossip Girl” oraz za filmem pt . „Wredne dziewczyny”, można by rzec, że krakowska młodzież wcale nie jest w tyle za amerykańską. Możliwe, iż jest bardziej wyrafinowana i przebiegła.
    Ci, którzy uczęszczają do elitarnych liceów wiedzą, że wystarczą podstawowe umiejętności w komunikacji, iPhone i w miarę firmowe ubrania, żeby być tzw. „fejmem”. Ale to nie wystarczy, żeby należeć do Elitki.
    Krakowska  Elitka dzieli się na tę przeciętną i na tą absolutnie „haj artową”, stylizującą się na filmach typu „Nagi Instynkt” czy „Pulp Fiction.” Inteligentna młodzież lubująca się w dekadencji, blichtrze i swoistym przeintelektualizowaniu.
    Dziewczyny ubierające się modnie, z wianuszkiem  przyjaciółek chętnych do zdjęć na Instagrama. Jest ich naprawdę wiele i każda w bardziej dobitny sposób lub z ukrycia chce być „Queen Bee”, czyli królową pszczół.  Są gotowe zrobić wszystko dla popularności, uznania i spełnienia swoich potrzeb towarzyskich.
    Kiedy raz zrobi się o nich głośno - z powodu intrygującego zdjęcia na Facebook’u czy gorącej plotki na temat domniemanego biseksualizmu, zrobią wszystko, żeby ich pięć minut trwało jak najdłużej. Członkowie Elitki zazwyczaj są towarzyscy i mili, jednak we własnym gronie kpią z tzw. Plebsu. Przykładem takiej osoby jest K.
Uczęszcza do jednego z tych elitarnych liceów, ma konto na Instagramie,  Facebooku, a nawet Filmwebie. Prawie wszędzie pojawia się ze swoim małym gronem „oddanych” koleżanek. 
Wie, że jest atrakcyjna, ma ciekawą urodę i potrafi to wykorzystać. Ale czy na pewno dobrze? Czy prymitywne i niewymagające społeczeństwo jest odpowiednią „publicznością” ?
K zgrywa zimną i niedostępną. Zrobi wszystko, żeby podtrzymać swój wizerunek „bitchy girl”, na siłę upodabniając się do głównej bohaterki „Nagiego Instynktu”.
W przypływie weny identyfikuje się z Zawahaną Nike. Pisze o sobie, że jest „jak monument aksamitem pokryty.” Ale cóż z tego, że się otworzyła i rozpłakała do przyjaciółki, skoro jutro i tak będzie ją upadlać w towarzystwie, licząc, że „wzrośnie jej prestiż” ?
Co rano je lekkie śniadanie - dba o linię. Jest zgrabna i wysportowana. Wychodząc z domu, zarzuca na ramię podróbkę torby od Louisa Vuitton’a i zabiera ze sobą pusty kubek po kawie z Coffeeheaven. Mimo iż jest ciemno, ubiera okulary przeciwsłoneczne.  Teraz może dumnie kroczyć w stronę przystanku.  Do szkoły dojeżdża tramwajem, ale przed wejściem musi wypalić czarnego papierosa - czeka ją ciężki dzień!
Po wejściu do budynku wita się z koleżankami. Oczywiście nie wystarczy typowe „hej”, „cześć”, czy „dzień dobry”.  „Siema” odpada. Jest zarezerwowane dla plebsu i  „dresów”. Ostentacyjne powitanie wygląda niemal komicznie - całują się w policzki z niesamowitym dystansem, ledwo muskając skórę - z przyczyn oczywistych. Nie można rozmazać szminki!
Jeśli lekcja ją zainteresuje, to uważa. Jeśli nie - zawsze może napisać jakiś wiersz, ewentualnie przeglądnąć Kwejka.
Lubi rozmawiać z głupszymi - to daje jej ukrytą satysfakcję i przewagę. Uwielbia intrygi i kocha manipulować ludźmi. Rzadko się zdarza, żeby ktoś ją przejrzał. A jeśli tak się stanie - odcina się na jakiś czas. Lub na dłużej. 
Przerwa trwa bite piętnaście minut, więc spokojnie zdąży wypalić kolejnego Black Devil’a z grupą znajomych na Placu Sikorskiego. Przy okazji zabłyśnie w towarzystwie jakimś intrygującym stwierdzeniem, które sklecała w drodze do szkoły i skrzętnie planowała całą wypowiedź. Kiedy już się jej uda, wróci do szkoły.
Kolejną przerwę spędzi na jedzeniu sushi ze swojego eleganckiego pojemnika na żywność. Poczęstuje kilka osób, najlepiej z innego kręgu niż jej własny - poszerzy sieć znajomych.    O dziwo, nadal trzyma w ręce pusty kubek z Coffeeheaven.
Kiedy już miną lekcje, uda się z koleżankami do McDonald’s na Szewską. Tam bywają praktycznie wszyscy. Wszyscy popularni, rzecz  jasna. Jest to miejsce odpoczynku i relaksu. Wchodząc do ogródka, po prostu ma się pewność, że spotka się kogoś znajomego. Policja nie ma tam specjalnych przywilejów, a zarząd  niespecjalnie przejmuje się, kiedy małolaty tam palą i przesiadują, bo wydają majątek na ich paskudne jedzenie.
Siada przy stoliku ze swoją grupką (5 dziewczyn). Ale zawsze miło, kiedy dołączy do nich jakiś inny „fejm.” K zaczyna opowiadać o swoich przemyśleniach. Dochodzi do wniosku, iż ZARA „zeszła na psy” i nie ma sensu tam chodzić. Ale nic nie szkodzi, został jeszcze Peek&Cloppenburg. Zobaczywszy przy sąsiednim stoliku „maniurę”, dziewczyny ściszają głos, by móc bezkarnie wyśmiewać jej niestarannie wymalowane paznokcie i tlenione blond włosy. Ich wzrok najbardziej przykuwają różowe legginsy i brązowy fluid niedokładnie rozsmarowany na bruzdowatej twarzy kobiety. „MASAKRA!”- komentują. 
Po ok. dwudziestu minutach K żegna się  z koleżankami. Każdą z osobna całuje w prawy policzek. „Au revoir, my Little Bitches!” Wychodzi czując ulgę, że ma je z głowy na resztę dnia. Kieruje się w stronę Plant. Uwielbia tamtędy chodzić. Czuje wtedy duchowe połączenie z byłymi osobistościami Krakowa. Z Wyspiańskim, Jasnorzewską i całą bohemą artystyczną. Identyfikuje się z nimi. Co prawda gardzi zakochanymi, całującymi się na ławkach, ale w głębi serca sama o tym marzy.
Dotarłszy do Galerii Krakowskiej, najpierw  udaje się do Sephory. Ostatnio skończyły jej się perfumy, ale przecież uwielbia, kiedy prawią jej komplementy na temat tego,  jak ładnie pachnie.
Najpierw zagaduje do jednej z pracownic, pytając o jakieś promocje, najlepiej zestawy. Tak naprawdę dobrze wie, że zestawy pojawiają się dopiero przed Świętami, a jest dopiero wrzesień. Ale wydaje jej się, że wtedy wygląda mniej podejrzanie i może do woli spryskiwać swój trencz drogimi perfumami. Udało się. Wychodzi. Rozbolała ją głowa, więc postanawia wrócić do domu.
Mama upiekła kotlety, co ją wcale nie zadowala. Zasmuciła się, gdyż tym razem nie sfotografuje swojego posiłku i nie doda zdjęcie na „Insta”.  Kotlety nie są „lanserskie”.
Po krótkiej drzemce odrabia lekcje. Wcale nie ma ochoty, ale elitarna szkoła zobowiązuje. Bardzo by chciała błysnąć wiedzą w jakiejś olimpiadzie - najlepiej z polskiego, jednak brakuje jej samozaparcia. Jej słomiany zapał i wahania nastrojów zdominowały jej życie.
Skończyła, więc spokojnie może przejrzeć  Facebook’a. Widzi dwie nowe wiadomości: jedna od idioty, który zabiłby, żeby się z nią umówić, a druga od przyjaciółki. Aż za długa. Czyta i powoli obmyśla ripostę. Przyjaciółka jest wobec niej bezgranicznie szczera. K to docenia, ale zaczyna  się nudzić. W końcu ma idealny materiał na intrygę. Tym razem potrzebuje inspiracji i szaleństwa. Szczerość też jest dobra, pod warunkiem , że osoba mówiąca zdobyła dla niej gram „śniegu”.
K zawsze chciała spróbować kokainy i poczuć się jak Uma Thurman w „Pulp Fiction”. Jest wyjątkową dziewczyną. Kręci ją dekadencja i upadek moralny, jednak jej życie jest zbyt płytkie. Za wszelką cenę stara się je ubarwić sprośnymi komentarzami oraz chłodem. Próbuje być zimna i nie otwiera na prawdziwe uczucie. Uważa, że w ten sposób zachowa swoją pozę tajemniczej i pożądanej. Robi wrażenie pewnej siebie i niezwyciężonej, kiedy w  środku jest rozbita i krucha.
W nocy zbiera jej się na przemyślenia. Myśli o samobójstwie - najlepiej w Ameryce. Widzi się w  czarnym, rozpędzonym Fordzie Mustangu zjeżdżającą z urwiska. Oczywiście nie chciałaby tego, ale według niej taki koniec byłby poetycki i krążyłyby o niej legendy. Kiedy już miną jej melancholijne i smutne wizje, planuje swoją przyszłość. Marzy o studiach na Harvardzie albo w Cambridge. Byleby nie mieszkać w Krakowie. W tym mieście pretensjonalnej tandety intelektualnej i każdej innej.
Z mamą nie rozmawia ostatnio wiele, gdyż ta pracuje do późna, żeby zapewnić córce dobrobyt, choćby sama miała chodzić „obdarta”.
Tak naprawdę ma dość i chciałaby być sobą. Jednak strach przed odrzuceniem, przed tym,  że okazując swoje uczucia spadnie z piedestału, jest paraliżujący. W końcu zasnęła, licząc, że kolejny dzień będzie lepszy.
Kolejny dzień mija niemal identycznie, tyle, że na obiad jadła tosty francuskie. Mama się rozchorowała i nie miała nawet siły, by ruszyć się z łóżka. K zamiast jej pomóc, czy współczuć, wybiega z domu. Dzwoni do przyjaciółki - tej oddanej, na każde zawołanie. Siadają na Planatch, pod fontanną. K płacze, mówi, że tęskni za tatą, chociaż zmarł tak dawno. Mówi wszystko, co leży jej na sercu… i przeprasza. Obiecuje, że postara się zmienić. Oczywiście nie diametralnie, ale przynajmniej dla najbliższych…  Przysięga, że nie będzie już ranić bez powodu.
K jest indywidualistką, która boryka się z codziennymi problemami wykreowanego życia. Tak jak mnóstwo innych osób, sama wykreowała swój wizerunek i musi się go stricte trzymać, żeby nie stać się pośmiewiskiem. Tak naprawdę tęskni za spontanicznością i dozą szaleństwa - niekoniecznie na modnych, klubowych imprezach. Jest uczuciowa i wrażliwa, ale zbyt dumna, żeby się do tego przyznać.
Nie ma w tym nic odkrywczego, że wszyscy przybieramy maski i pozy. Wstydzimy się samych siebie, a to powoli zabija. K nadal nie wie, jak zmienić swoje zachowanie i z każdym dniem jest jej trudniej, a opinia femme fatale wymaga poświęceń. Jest spora szansa, że Elitka straci kontrolę i w przyszłości naprawdę będą zimni, obojętni i cyniczni z ironicznie zmrużonymi oczami.

Paulina Bugajska, 1A

wtorek, 2 grudnia 2014

Wywiad z państwem Marleną i Piotrem Podgórskimi o Środowiskowym Domu Samopomocy „Przystanek Betlejem” i Stowarzyszeniu Pomocy Niepełnosprawnym o tej samej nazwie.

Przyszedłem do niewielkiego budynku, mieszczącego się za kościołem pod wezwaniem św. Maksymiliana Marii Kolbego w Nowej Hucie, to tu znajduje się Środowiskowy Dom Samopomocy „Przystanek Betlejem”. Zaczekałem chwilę na pana Piotra Podgórskiego i jego szanowną małżonkę Marlenę, którzy to zgodzili się udzielić wywiadu. Zostałem oprowadzony po ośrodku, niestety już w godzinach „pozajęciowych” więc nie mogłem zobaczyć tego, o czym opowiadało mi tych dwoje wspaniałych ludzi. Po wymienieniu uprzejmości zacząłem zadawać pytania, na które bez wahania odpowiadano.


B(artłomiej)M(ałczyński): Jak, kiedy i dlaczego powstał ośrodek?

M(arlena)Podgórska: Stowarzyszenie, bez którego raczej nie powstałby ośrodek, powstało na fali ruchu społecznego „Wiara i Światło”. Organizacja zaczęła tworzyć się w roku 1989, a w 1997 została formalnie zarejestrowana. Ośrodek (czyli Środowiskowy Dom Samopomocy „Przystanek Betlejem”) powstał po to, by nieść pomoc osobom niepełnosprawnym.

BM: Jak wygląda ta pomoc?

P(iotr) Podgórski: Nasz cel realizujemy poprzez organizowanie wypoczynku, integrację osób z niepełnosprawnością intelektualną ze środowiskiem społecznym oraz zapewnienie każdej osobie niepełnosprawnej prawa do wszechstronnego rozwoju, podtrzymywania i rozwijania umiejętności niezbędnych do samodzielnego życia.

MP: Jako ciekawostkę warto wspomnieć o znaczeniu słów „Przystanek Betlejem” w nazwie zarówno stowarzyszenia, jak i Domu. Przystanek, ponieważ czas, jaki podopieczni spędzają w ośrodku jest bardzo krótki w stosunku do czasu życia ludzkiego i jest tylko „przystankiem” w trakcie egzystencji. Betlejem, bo ludzie, którzy trafiają pod opiekę pracowników ośrodka zazwyczaj są niechciani nigdzie indziej i tak jak Święta Rodzina znalazła się w „Stajence”, tak oni znaleźli się u nas.
BM: Jakie osoby trafiają pod państwa opiekę?

PP: ŚDS jest ośrodkiem dziennego pobytu dla osób dorosłych z upośledzeniem umysłowym i innymi niepełnosprawnościami.

BM: Jak wygląda praca w ośrodku? Ile osób do niego uczęszcza?

MP: Uczęszcza do niego 27 osób o różnym stopniu upośledzenia zarówno umysłowego jak fizycznego. Praca wygląda tak, że opiekunowie najczęściej przygotowują zajęcia i treningi dla naszych „dzieci”, są one oczywiście dostosowane do potrzeb indywidualnych oraz możliwości podopiecznych. Nieraz wychodzą naprzeciw zapotrzebowaniom wynikających z oddziaływań wspierająco-rehabilitacyjnych...

PP:Na przykład warsztaty( stolarskie), edukacja, terapie i rehabilitacje.

MP: Niektóre dzieła z warsztatów są sprzedawane na aukcjach i kiermaszach prowadzonych prze Stowarzyszenie.

BM: Czy organizują państwo wyjazdy i wycieczki lub innego rodzaju imprezy dla waszych podopiecznych?

PP: Tak, niedawno byliśmy na Małopolskich Zawodach Wspinaczki Skałkowej dla osób niepełnosprawnych. Poza tym często jeździmy na zielone szkoły i obozy.

BM: Mam jeszcze pytanie o ten samochód stojący w rogu, czy ma jakieś konkretne przeznaczenie?

MP: Ten samochód spełnia funkcję terapeutyczną. Do naszej placówki uczęszcza chłopiec bardzo lubiący samochody, tylko tam jest w stanie odprężyć się i odetchnąć. Wstawiliśmy mu tam nawet radio, z którego puszczam mu jego ulubioną muzykę...

PP:Najczęściej biesiadną i w gatunku disco, a nurcie polo. Warto nadmienić, że na początku wcale nie opuszczał pojazdu, potem dopiero oswoił się z otoczeniem w ośrodku. Teraz nawet je przy stole z innymi!

BM: Chłopiec potrzebował aż takiej pomocy?

MP: Tak, kiedy doświadczał zmian był bardzo zły i potrafił niszczyć wszystko wokół siebie. Teraz wyciszył się i uspokoił.












Według mnie to wspaniała inicjatywa i przykład do naśladowania dla innych. 
Wywiad przeprowadził Bartłomiej Małczyński.