poniedziałek, 30 maja 2016

Gry video to sztuka



         Na świecie toczy się obecnie zażarta dyskusja, czy gry komputerowe można nazwać sztuką. Przeciwnicy tej tezy twierdzą, że gry są popularną zabawką i nie ma w nich ani krzty głębi i piękna niezbędnych, by nazwać daną rzecz dziełem sztuki.
         Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie wypowiedź legendarnego krytyka filmowego, nieżyjącego już Rogera Eberta, który kilka lat temu powiedział, że według niego gry nigdy nie staną się dziełami sztuki oraz że stanowią medium gorsze niż sztuka. Jako powód podał fakt, iż w grach to gracz ma często istotny wpływ na rozwój fabuły i czasami na zakończenie danej produkcji, co w oczywisty sposób kłóci się z naturą innych mediów, takich jak choćby teatr lub literatura.
       Według mnie nie jest to cecha negatywna, ale bardzo ważna zaleta, wyróżniająca gry wśród innych form sztuki – napisałem sztuki, gdyż według mnie gry jako medium należą do tego szlachetnego grona. Interaktywna forma rozrywki jaką zapewniają gry jest dużo bardziej angażująca, niż każde inne dostępne medium, gdyż to gracz ma realną możliwość ingerencji w wykreowany przez twórców świat – dzięki temu znacznie łatwiej zagłębić się w atmosferę i nastrój danej produkcji, niż chociażby w przypadku książek.
         Wiele osób uważa, iż gry nie mają prawa stać się dziełami sztuki, gdyż nie niosą ze sobą żadnych wartości moralnych, ani w żaden sposób nie ubogacają wnętrza człowieka, a zapewniają tylko pustą rozrywkę w postaci zabijania jak największej liczby wrogów widocznych na ekranie. Jest to absolutna nieprawda, wynikająca z braku wiedzy. To prawda, że gry w zdecydowanej większości służą przede wszystkim rozrywce, jednakże należy spojrzeć na to zagadnienie z odpowiedniego punktu widzenia. Przeciętny film trwa około dwóch godzin, natomiast przeciętna gra – około 30 godzin i mam tutaj na myśli produkcje o zamkniętej budowie – tzn. bez możliwości swobodnego poruszania się po świecie gry oraz bez uwzględniania misji pobocznych. Prawdziwie gigantyczne tytuły, które umożliwiają graczom swobodne poruszanie się po całej mapie oraz pełne dodatkowych zadań wymagają od graczy o wiele większej ilości czasu na ukończenie takiego dzieła – dla przykładu kompletne ukończenie gry Wiedźmin 3: Dziki Gon (z wykonaniem wszystkich zadań pobocznych) zajmuje ponad 200 godzin! Żeby przyciągnąć potencjalnego odbiorcę do ekranu na tak długo, twórcy oprócz interesującej fabuły, czy dobrej grafiki muszą też zadbać, by gra była po prostu ciekawa i przyjemnie się w nią grało.
         Dlaczego filmy sensacyjne pokroju Szybkich i wściekłych biją na całym świecie rekordy popularności, zamiast dajmy na to filmów dokumentalnych? Właśnie przez akcję – zarówno film, teatr, czy książka, jak i gry video są ukierunkowane na dostarczanie odbiorcom rozrywki. I tak jak w przypadku kinematografii, nie każdy film musi być filmem akcji, tak nie każda gra jest prostą rozrywką dla mas. Przykładem może być The last of Us, dzieło będące piękną opowieścią o wzajemnych relacjach pomiędzy małą dziewczynką, a opiekującym się nią mężczyzną i ich walce o przetrwanie w zniszczonym przez tajemniczą chorobę świecie, lub też wspomniany wyżej Wiedźmin 3: Dziki Gon, gdzie w jednej z misji bierzemy udział w weselu na podstawie dramatu Stanisława Wyspiańskiego. To tylko dwa przykłady w dużo większej bibliotece gier, które spokojnie mogłyby pretendować do miana dzieł sztuki, czy to za sprawą wspaniałej linii fabularnej, czy też pięknej szaty graficznej.
         Tak naprawdę jedynym powodem, dla którego gry są powszechnie uważane za zło konieczne jest brak zrozumienia oraz najmniejszych chęci, by choć spróbować przekonać się na własnej skórze, że zasługują one na miano sztuki. Niestety prawdą jest, że gry jako medium interaktywne, są dużo bardziej atrakcyjne, zwłaszcza dla dzieci i młodzieży, przez co często zaniedbują one inne ważne aspekty życia, jak np. czytanie książek, lub nauka, a nawet uzależniają się od tej formy spędzania wolnego czasu. Dlatego też nierzadko można spotkać się z krzywdzącą opinią, że gry, oprócz braku pożytku doprowadzają do poważnych uzależnień. Jest to po części prawda – gry uzależniają, jednakże tylko, gdy osoba grająca, lub jej otoczenie na to pozwoli. Jeżeli rodzice będą pozwalać dziecku na granie na komputerze codziennie przez kilka godzin, to niech nie dziwią się, że po jakimś czasie nie będzie można go od komputera oderwać. We wszystkim trzeba znać umiar – w graniu także. Mam nadzieję, że opinia ludzi na temat gier się zmieni, oraz po cichu liczę, że za kilka lub kilkanaście lat na lekcjach wiedzy o kulturze uczniowie będą uczyć się także o tej formie sztuki jaką są gry video.

Andrzej Ciepły

Recenzja GTA III



Tak jak w przypadku książek i filmów można wymieniać tytuły, które rozpoczęły nowe epoki, tak w przypadku gier także występują nieliczne przykłady, które były tak dobre i tak rewolucyjne, że od momentu ich wydania wielu deweloperów świadomie lub nie wykorzystywało elementy zapożyczone z danej produkcji. Przykładem takiej gry właśnie trzecia część znanej każdemu serii Grand Theft Auto, która swą sławę zawdzięcza właśnie kultowej „trójce” i która na zawsze zapewniła sobie miano gry rewolucyjnej.

         Największym atutem tej produkcji jest dla mnie klimat. Wspaniały, gęsty, jak mgła zalegająca nad Libery City w pochmurne deszczowe noce, gdy nieliczni porządni ludzie chowają się w swoich domach, a na ulicach króluje bezprawie – tak właśnie zapamiętałem GTA III. To ogromna zaleta, gdyż uwielbiam taki nastrój - rodem ze starych amerykańskich filmów gangsterskich lub kryminałów Noir, opowiadających o "mieście grzechu". Każdy, kto gustuje w dobrym kinie, szybko wychwyci nawiązania chociażby do fenomenalnego „Siedem” (motyw miasta jako siedliska zła). Genialna atmosfera zepsutego i przeżartego korupcją Libery City, gdzie zbrodnia jest na porządku dziennym, nie miałaby miejsca bez licznych gangów toczących między sobą wojny o wpływy lub dominację na terenie jednej z trzech dzielnic: przemysłowego Portland, nowoczesnej i biznesowej Wyspie Staunton oraz pozornie sielskiej dzielnicy willowej Shoreside Vale. Każda z tych trzech głównych części miasta jest podzielona na mniejsze obszary w całości kontrolowane przez poszczególne zorganizowane grupy przestępców. Należy zatem uważać z kim mamy na pieńku, gdyż może się okazać, że wcześniej neutralna organizacja, w wyniku naszych działań stanie się naszym wrogiem, w wyniku czego ich terytorium trzeba będzie unikać.
         W grze spotykamy chyba wszystkie słynne organizacje przestępcze, jakie istnieją: począwszy od włoskiej mafii i bandy meksykanów, przez kartel kolumbijski i chińską Triadę, a na jamajskim gangu i japońskiej Yakuzie skończywszy - a to tylko ułamek z mnóstwa organizacji, które razem tworzą prawdziwy, ukryty i zepsuty obraz tego miasta.
         Sam świat nie zestarzał się znowu tak bardzo i mimo, że tekstury i słabe AI kłują oczy, to wykonywanie ciągle ciekawych misji, oraz eksploracja świata (gdzie nawet po wielu godzinach gry można znaleźć coś nowego) w zupełności rekompensują te wady wynikające z upływu czasu i powodują, że grę przechodziłem z uśmiechem na twarzy jeszcze w tym 2016 roku. Na osobną uwagę natomiast zasługuje fenomenalna ścieżka dźwiękowa, będąca w czasie premiery prawdziwą rewolucją, która w ogóle mi się nie znudziła mimo wysłuchania każdego utworu setki razy podczas grania. Z całą pewnością soundtrack ubogaca i tak wspaniałą atmosferę gry, dzięki różnorodnym kawałkom (od włoskiej opery do rapu), a także dzięki prześmiewczym reklamom (moim faworytem pozostaje legendarny Pogo the monkey).
         Jeśli chodzi o fabułę, to myślę, że stanowi ona raczej tło do tej właściwej opowieści, którą gracz sam opowiada zwiedzając gigantyczny jak na tamte czasy obszar. Sam pomysł, o zdradzonym przez swoją dziewczynę gangsterze, który pnie się po szczeblach przestępczej drabiny w mieście, które nadaje się do tego jak żadne inne nie jest specjalnie pomysłowy ani oryginalny, lecz cała otoczka, ciekawi zleceniodawcy i misje, a także liczne zwroty akcji powodują, że gra zapisuje się w pamięci jako jedna z najbardziej nastrojowych. Dowodzi to geniuszu ludzi z Rockstar, którzy z prostego pomysłu stworzyli naprawdę wciągającą linię fabularną, co prawda nie rozgałęzioną, ani przesadnie długą, ale jak na 2001 rok, zapewne był to nie lada moloch.
         No dobra, ale co w tak starej grze jest do roboty pomijając wątek główny? - może ktoś zapytać. I ma trochę racji. GTA III była przełomowa pod prawie każdym względem i choć mi osobiście trudno o tym pisać, gdyż styczność z tym tytułem miałem już po premierze epizodu czwartego to znając ówczesne realia nie trudno się domyślić jakie wrażenie robił na ludziach ten tytuł w 2001 roku. W porównaniu do poprzednich części zadań pobocznych jest raczej mało - na terenie całego miasta znajduje się 100 paczek, które należy zebrać, a które odblokowują dostęp do broni w kryjówce naszego niemego herosa (dla niewtajemniczonych: nasza postać nie mówi przez całą grę ani jednego słowa). Oprócz tego możemy wykonywać codzienne prace mieszkańców Liberty City; wystarczy, że siądziemy za kółkiem odpowiedniego pojazdu. Możemy wcielić się w taksówkarza, policjanta, strażaka, ratownika medycznego a nawet żołnierza siadając za sterami czołgu. Dodatkowo Rockstar zachęca nas do jeszcze większej rozróby dzięki rozlokowanym po całej mapie ukrytym "rzeźniom", czyli ukrytym misjom polegającym tylko i wyłącznie na eksterminacji rodzaju ludzkiego, najczęściej członków jakiegoś gangu. Jest jeszcze kilka atrakcji, choćby wyścigi, w których można wziąć udział po znalezieniu specjalnego auta. A skoro przy tym jesteśmy: w grze oprócz samochodów możemy poruszać się także pociągiem, metrem, kilkoma łodziami, a także jednym malutkim samolocikiem (ale tylko w końcowej fazie gry). Samych zaś pojazdów jest tu ponad 50 i jak na ten rozmiar gry jest to liczba satysfakcjonująca: począwszy od prostych osobówek obecnych w dzielnicy przemysłowej, aż po super szybkie samochody sportowe, które można znaleźć w bogatszych dzielnicach plus specjalistyczne środki lokomocji takie jak furgonetka z lodami. Jak wiadomo, w GTA naszym jedynym sprzymierzeńcem jest broń, dlatego też "Gwiazdy Rocka" postarały się, żebyśmy mieli odpowiednią ilość zabawek - zaczynamy standardowo z marnym baseballem, ale już kończąc grę możemy siać terror dzięki takiemu rynsztunkowi jak bazooka, miotacz ognia, czy M16. W sumie mamy do wyboru 12 rodzajów broni, w tym pięści głównego bohatera.
         Polecam tę grę każdemu, zwłaszcza, że teraz można dostać ją w każdym niemal sklepie typu Empik za jakieś 30 złotych, razem z częścią pierwszą i drugą. Co tu dużo pisać – dobre gry niestety też się starzeją, ale robią to w naprawdę świetnym stylu. Grand Theft Auto III to właśnie przykład takiej produkcji. Ludzie z Rockstar North stworzyli naprawdę genialne dzieło, które z czystym sumieniem polecam wszystkim, nawet w czasach ósmej generacji. Oczywiście, jeśli przesiądziecie się wprost z najnowszego Wiedźmina, albo z piątej części GTA, to oczy mogą was zaboleć, ale dajcie temu dziełu szansę, a być może oczaruje was świetnym klimatem i rozwiązaniami, które wyznaczyła, a które teraz są standardem dla ogromnej ilości gier z całego świata.



Andrzej Ciepły

Co się dzieje z moją ukochaną prasą?



Uwielbiam prasę! Za każdym razem gdy wejdę na przykład do takiego Empiku, dział prasowy jest drugim, który odwiedzam (po książkowym). We wszelkiego typu czasopismach i gazetach piękne jest to, że zawsze można dowiedzieć się z nich czegoś nowego, znaleźć coś, co nas interesuje, a o czym nie mieliśmy pojęcia. Internet jest tak wielki, że aby coś znaleźć trzeba wiedzieć czego się szuka, bo miliony stron podają miliony okrojonych, a jaskrawych informacji. Gazeta zaś ma to do siebie, że przestawia potrzebny do rozbudzenia ciekawości czytelnika i mniej lub bardziej szczegółowy zarys tematu, który łatwo przyswoić, aby potem wedle uznania zagłębić się weń bardziej fachową lekturą.
Na przykład wczoraj zawitałem do Empiku, w celu kupienia sobie jakieś książki, ale idąc w stronę odpowiednich półek mą uwagę przykuł dość szeroko reklamowany magazyn dla mężczyzn pt. "Esquire". W środku znalazłem zaś genialny tekst o polskiej drużynie pokerowej Silent Sharks, jednej z najlepszych na świecie. Nie wiedziałem do wczoraj o tym, że są w Polsce pokerzyści, przed którymi drży cała pokerowa Europa i kawał świata poza nią. I pewnie nie dowiedział bym się o tym nigdy, gdyby nie "Esquire".
Moim doborem prasy rządziły zajawki. Kiedy miałem manię na punkcie filmu, czytałem "Film" lub "kino", gdy rozkochiwałem się w literaturze i popkulturze, czytałem "Nową Fantastykę" i "Książki magazyn do czytania". Po obejrzeniu świetnego "The Blues Brothers" kupowałem nawet przez jakieś cztery, pięć miesięcy "Teraz Rock", mimo że z muzyką (nawet rockową) mam niewiele do czynienia. Tak było przez całe moje życie, tak jest i mam nadzieję, że te poszukiwania informacji i ciekawostek się nie skończą, bo sprawiają mi one wiele radości, ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że te przelotne zainteresowania są sednem mojego życia kulturalnego. A każda „zajawka” ma swoją gazetkę...
Od ponad dwóch lat regularnie czytam "Gościa Niedzielnego" - najlepszy magazyn opiniotwórczy, z jakim się zetknąłem, choć przyznam się bez bicia, że niewiele ich było (bo niektóre z nich z racji towarzystwa szkolnego należało i nie raz wciąż należy omijać szerokim łukiem – na przykład taka „Polityka” - tfu!) Z każdym tygodniem zapoznaję się z coraz większą ilością artykułów i wracam też do starszych numerów, których nie przejrzałem dokładnie. Każdy egzemplarz to zajęcie na parę godzin świetnej lektury, od informacji ze świata, po artykuły na wielorakie tematy, a na felietonach kończąc - wszystko mi się podoba (jeżeli nie dotyczy kondycji finansowej Grecji i Rosji).
Kiedyś co miesiąc kupowałem "Świat Wiedzy", z którego wybierałem najbardziej interesujące mnie zagadnienia, a w tej gazecie było ich multum. Potem niestety, od jakiegoś roku "Świat Wiedzy" przerzucił się już niemal całkowicie na biologię i teorie spiskowe, a mnie i memu rodzeństwu nie było w smak kupowanie dwóch, czy trzech ciekawych artykułów na ponad stu stronach, nawet jeśli kosztowały one sześć złotych. Ale nostalgia pozostała... teraz ze „Światem Wiedzy” spotykam się tylko dorywczo.
Ten sam los spotkał "National Geographic Traveler", świetny miesięcznik podróżniczy, wart swej ceny 10.00 PLN. Kupowałem go ze swym bratem w czasie wielkiej zajawki wyprawami, przygodami i podróżnikami, którą rozbudziły w nas książki pana Cejrowskiego. Niestety po paru latach pasja sporo w większej swej części wygasła, a my zaczęliśmy odczuwać pustki w portfelu i w ten sposób "Traveler" również wylądował na półce z miłymi wspomnieniami (chyba, że pojawią się w nim świąteczne artykuły o kurortach narciarskich – wtedy nie ma siły i trzeba wysupłać dychę). Mam to szczęście, że w Krakowie dobrze zaopatrzone salony prasowe stoją na każdym kroku, a jeden kolporter z zaprzyjaźnioną Panią Sprzedawczynią stał nawet na przystanku z którego wysiadam niedaleko domu. Oj trochę czasu się tam spędzało, na lekturze i rozmowach, dopóki saloniku nie zamknęli.
Miałem też sporą styczność z klasycznym "National Geographic", w którym zaczytywali się moi rodzice i starszy brat, mamy nawet zgromadzone parę roczników tego czasopisma, jeszcze z końcówki dwudziestego wieku. Kiedy jednak na świat przyszedłem ja i bliźniak, odbyło się wielkie cięcie kosztów i (niestety) postanowiono, że nie będzie kupowania magazynu, z którym i tak można się zapoznać w każdej większej bibliotece. To kolejny przykład fajnego pisma, które pojawia się w mym domku od czasu do czasu.
Jednak są oczywiście magazyny, które zawalają półki w chałupie w regularnych odstępach czasu już od lat. Pierwszym przykładem są "mamine luksusy": "Twój Styl", oraz "Pani". Niektórzy mogą pokręcić w tym miejscu nosem, ale to naprawdę w porządku czytadło - gdy tylko nie zbacza w kierunku dziwacznego feminizmu (często!). Przeszkodą są też okropnie smutne artykuły o kobietach po przejściach, po przeczytaniu których mam ochotę popełnić samobójstwo. I to nie dlatego, że są źle napisane, tylko po prostu depresyjne. Nie wiem jak są w stanie normalnie żyć redaktorzy, którzy od lat co miesiąc dostarczają do obydwu tych (grubych - kilkaset stron) magazynów kolejne kilkustronicowe reportaże o kolejnych problemach Polek - od zdrad po synów gejów. Ale za to felietony i artykuły kulturalne, a także wywiady są zarówno w "Pani" jak i w "Twoim Stylu" świetne.
Ojciec z kolei już od kilkudziesięciu (!) lat, wraz ze swym ojcem (a moim kochanym dziadkiem) kupują co miesiąc "Łowiec Polski" - naprawdę świetne czasopismo dla leśniczych, przyrodników i myśliwych. Dużo tu o tradycji, społecznościach, przyrodzie i oczywiście o broni. W rodzinie nie ma nawet mowy o sprzeciwie - "Łowiec..." musi być co miesiąc i koniec. Problem jaki tkwi w „Łowcu” polega na jego wielkim wyspecjalizowaniu. Trzeba mieć jasno sprecyzowane zainteresowania, aby przebrnąć przez dwudziestostronicowy artykuł o medalowych trofeach myśliwskich, albo dodatek kynologiczny na dziesięć stron. Ale co kto lubi.
Kolejnym magazynem non stop kupowanym i zachwalanym (zwłaszcza przez braci), jest „PSX Extreme” - jedyny w Polsce magazyn w całości poświęcony konsolom. To jedno z tych fajnych, luzackich pisemek, gdzie wszyscy redaktorzy i współpracownicy znają się i żartują ze wszystkiego. Od paru dobrych miesięcy w PSX panuje tendencja do zapełnienia jak największego miejsca publicystyką, dzięki czemu "PSX Extreme" daje oprócz wielu świetnych recenzji, także coraz różnorodniejszą i lepszą bazę tekstów - nic tylko czytać i grać. Na plus tegoż czasopisma należy policzyć stronę internetową ppe.pl, która jest jakby przedłużeniem wersji drukowanej. Pojawiają się tam recenzje i artykuły redaktorów, których nie znajdzie się w gazetce, a dodatkowo po założeniu konta można pisać własne teksty i mieć pewność, że zostaną one zauważone przez społeczeństwo zapaleńców gier wideo.
Miałem też przez blisko rok niezłą chcicę na „CD-Action”, ale zrezygnowałem z tego jawnego burżujskiego luksusu z uwagi na kiepską jakość mego sprzętu komputerowego, nie będącego w stanie udźwignąć większości gier dołączanych do czasopisma. Także baza tekstów w porównaniu do ilości recenzji była bardzo mała i w większości - nie wpasowująca się w moje gusta. Tak więc pomimo wielu bardzo dobrych artykułów i ciekawszych publikacji, rozstałem się z CD-Action na (prawie) dobre. Potem okazało się to trafnym posunięciem, bo jak już wspomniałem – gdzie tracił „CD-Action”, tam zyskiwał „PSX Extreme”. Bywało tak, że gdy w pierwszym magazynie kończono serię artykułów o komiksach, w drugim jakimś szczęśliwym trafem – właśnie ją otwierano. Tak więc- nie żałuję, bo i drogie to było...
Podobny los spotkał męczoną przeze mnie i brata w kilku różnych odstępach czasu "Nową Fantastykę". Oczywiście bardzo fajnie było sobie poczytać o nowych filmach i książkach fantastycznych, o kultowych autorach i ich dziełach, czasem nawet jakiś wywiad wyłowić. Świetne były też artykuły, które dotyczyły tak strasznie różnej tematyki fantastycznej, że każdy fan od "Zmierzchu" po Tolkiena mógł znaleźć coś dla siebie. Felietony też bardzo dobre, zwłaszcza te autorstwa Rafała Kosika. Kłopotem były jednak opowiadania, do czytania których nie mogłem się ostatecznie przekonać. Jeden, może dwa tak, ale nie osiem! To jest jednak magazyn dla fanatyków tego typu literatury (no, może trochę przesadzam). Jakoś nie szło mi przyswojenie sobie najważniejszego i najdłuższego działu całej "Nowej Fantastyki", więc znów kupuje ją metodą partyzancką - gdy nadarzy się okazja i jest po co. Ale plany prenumeraty chodzą mi po głowie.
Jeżeli magazyny komiksowe się liczą, to dodam pomimo mej ubogiej znajomości tej muzy, że zdarzyło się nam oddać szaleństwu kupowania w dwóch przypadkach: "Kaczora Donalda" (Zamierzchła przeszłość) i "Star Wars Komiks" (Nie tak odległa przeszłość - ostatni numer ukazał się rok temu). "Donaldów" było kiedyś w domu tyle, że wysypywały się z kilku półek, a i Star Warsów zebraliśmy z rodzeństwem znaczną większość egzemplarzy.
Do kolekcji magazynów i czasopism dołożył się też mój ojciec chrzestny - brat mamy. Przez lata kupował on klasyczny i niestety nieistniejący już od dwóch lat magazyn "Film". Przestał w 2005 roku, ale sterta pamiątek pozostała. Szkoda tylko, że większość została spalona przez nieuważnego dziadka w czasie generalnych porządków domowych. Podobny los czekał wiele innych starych czytadeł - egzemplarze "Pani" i "Twojego Stylu" często były oddawane na makulaturę, bo odkładane zajmowały zbyt wiele miejsca. „Kina” - obecnego właściwie monopolisty na rynku magazynów filmowych nie kupiłem ani razu. Jakieś za bardzo nadęta i duszna wydała mi się atmosfera tej gazetki. No bo jak tu kupować np. trzydzieści stron o rumuńskim kinie metafizycznym, ani razu nie napotykając się na recenzję ważnego kinowego hitu? Mam nadzieję, że to był pojedynczy przypadek, mimo to – aż takim wielkim kinomaniakiem nie jestem.
Inną kategorią prasy interesowała się babcia, prenumerując "Rycerza Niepokalanej" - ciekawy miesięcznik religijny, założony przez świętego Maksymiliana Marię Kolbe, oraz "Miłujcie się" - kwartalnik ewangelizacyjny związany z Katolickim Ruchem Czystych Serc. Bardzo fajna gazetka, powiem wam, adresowana przede wszystkim do młodzieży, na pierwszy rzut oka może odstraszyć wielką ilością podobnych artykułów pisanych przez młodzież o swoich problemach i sile, jaką dała im wiara. Brzmi to strasznie, ale niektóre świadectwa nieźle dają po kościach. Kochana babcia dba o nasze katolickie wychowanie, więc wszystkie egzemplarze i tak trafiają w końcu na moje biurko.
Z gazet codziennych najdłuższą tradycję ma rodzimy krakowski "Dziennik Polski", kupowany zawsze w piątki, a czasami (często) w inne dni tygodnia. Na prenumeratę nikt nie ma ochoty, bo każdy wie, że najlepsze wydania ukazują się w soboty, piątki i czwartki. Przeciążenie informacjami też nie jest dobre, a niestety w większości artykuły są nudnawe, zwłaszcza nieszczęsny dodatek o nieruchomościach, który ukazuję się w każdą środę. Nie polecam! Ale taki piątkowy magazyn reporterów, czy sobotni The Times, to nie raz aż palce lizać, jakie fajne artykuły można znaleźć.
Najświeższy w tym zestawieniu jest Myśliwiec Krakowski, czyli kwartalnik Krakowskiego Zarządu Polskiego Związku Łowieckiego, którego redaktorem i przewodniczącym jest mój Tata. Jakby ktoś się zainteresował, to oczywiście polecam - mnóstwo ciekawych i przydatnych informacji nie tylko dla myśliwych. Periodyk z miesiąca na miesiąc rozrasta się i już niedługo wyjdzie ósmy (?) numer.
To by było na tyle historii czasopism w moim krótkim życiu i zaciszu rodzinnej chałupy. Poza wyżej wymienionymi tytułami każdemu z członków familii zdarzyło się wielokrotnie zainteresować się przelotnie konkretnym tytułem. "PC Format", "Książki: magazyn do czytania", "The Red Biulletin", czy nawet "Młody Technik"! Poza tym różne magazyny historyczne i przyrodnicze i cała masa innej makulatury na okropnej "Gali" kończąc, którą kupowało się dla filmów, bo dla samej tylko „Gali”, czyli paru zdjęć na krzyż to aż wstyd pieniądze wyjmować. Ale może by do sedna wreszcie:
Rola prasy w świecie jest potężna. We wstępie pisałem o jej potencjale odkrywczo-poznawczym, jako o medium, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Dobre wydawnictwa, zwłaszcza te opiniotwórcze kształtują poglądy, a w konsekwencji zachowania obywateli, zmuszać ich do myślenia i działania. Działa to też niestety w drugą stronę, gdy poczytny, opiniotwórczy redaktor ukaże konkretny fakt w złym świetle, może namieszać tylko w głowie czytelników (antyprzykładem jest tu znany krytyk filmowy Roger Ebert i jego tekst o tym, jak to gry komputerowe nigdy nie staną się sztuką – co rzecz jasna jest wierutną bzdurą nawet dla tak niedzielnego gracza jakim jestem ja).
 Mimo że liczba zalet prasy jest ogromna, klasyczne, drukowane egzemplarze, a nawet i cyfrowe wydania zostają coraz bardziej spychane na margines. Wersje papierowe są spychane przez te wirtualne, a więc łatwiej dostępne, nie zajmujące miejsca i często tańsze. Z kolei nawet owe nowoczesne wydania znanych gazet cierpią z powodu serwisów informacyjnych - zwłaszcza tych internetowych, oraz z powodu blogerów. Stacje informacyjne serwujące newsy przez 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu to wynalazek dość młody - powstał na początku lat dziewięćdziesiątych, w tym samym czasie co World Wide Web. Rozwój tych dwóch molochów poważnie zagroził prasie, jaką znał świat. Obecnie nie trzeba już kupować gazety po to by dowiedzieć się z niej co się zdarzyło, bo na stronie gazeta.pl co pięć minut dodawane są wszelkie potrzebne i cała zgraja niepotrzebnych informacji. W weekendowym wydaniu "New York Times" jest obecnie więcej informacji, niż dziewiętnastowieczny człowiek przyswajał przez całe życie. W naszym przypadku te newsy, chociażby i były warte uwagi, zaraz zostaną wyparte przez kolejne informacje, już w poniedziałek. A ten gość z dziewiętnastego wieku miał na to całe życie.
Teraz kupuje się gazetę po to, by o zdarzeniu przeczytać dokładniej, niż jest to przedstawione na stronie internetowej. A gazeta jako fizyczny i materialny nośnik danych oraz spore zatrudnienie pociąga za sobą spore koszty produkcji. Im więcej jest stron w dzienniku, tym bardziej kosztowna jest całość. Niektóre tytuły, zwłaszcza te ogólnokrajowe porusza tylko te najważniejsze tematy, mniejsze pozostawiając prasie regionalnej, która może nieraz pozostawiać wiele do życzenia. Z drugiej strony, oprócz suchych faktów, prasa oferuje również publicystykę, czyli coś więcej niż opinie ludzi odnośnie wydarzeń na świecie, ale też ich własna twórczość, własne pomysły, cała własna wizja świata. To też zostaje zastąpione przez internet, a "winowajcami" są blogerzy i vlogerzy (ci drudzy powoli dyskredytują publicystów telewizyjnych), którzy nieraz lepiej i profesjonalniej trafiają tym co reprezentują i co wyznają do współczesnego czytelnika i widza. Internet nie jest jeszcze najbardziej wiarygodnym i popularnym medium opiniotwórczym na świecie (o ile mi wiadomo), ale jak długo jeszcze "tradycyjne" media wytrzymają z interaktywnym internetem, gdzie każdy może być publicystą?
Wyznaję zasadę, że im więcej ciekawego i różnorodnego materiału tym lepiej, ale ta zasada nie sprawdza się zawsze, zwłaszcza we współczesnym świecie który ponad rzetelność bardziej ceni sobie szybkość i przystępność. Z tych upodobań czerpią powstałe w dwudziestym wieku tabloidy (trudno jest podać jednolitą datę, pierwsze tego typu "gazety" ukazywały się już w XIX wieku, ale ich rozwój to czasy powojenne od lat sześćdziesiątych poczynając). Te zawierające mało tekstu, a dużo zdjęć, opatrzone zawsze krzykliwymi nagłówkami "formy przekazu" (bo na miano gazet nie zasługują) bazują na skandalu i fałszu podawanym zawsze w najbardziej przejaskrawiony sposób. Koronnym przykładem tego typu wydawnictwa na polskim rynku jest "Fakt", który z całej szerokiej nawet gamy polskiej prasy osiąga absolutnie najwyższy nakład. Nie świadczy to dobrze o mieszkańcach naszego kraju, a dość gorzkim pocieszeniem może być podobna sytuacja we wszystkich lepiej rozwiniętych państwach, od Ameryki i jej "USA Today" zaczynając. Smuci mnie, że dobre magazyny i czasopisma zwłaszcza w formie papierowej zaliczają tendencję spadkową, a sprzedaż kolorowego papieru toaletowego, jakim jest "Fakt" i "Super Ekspress" rosną.
Jest źle, ale nie jest jeszcze tragicznie. W Polsce ciągle można kupić mnóstwo dobrych tytułów i ciągle wydawane są nowe. Z drugiej strony - ile kiedyś znanych, a obecnie zapomnianych tygodników, miesięczników i kwartalników upadło? Digitalizacja wszelkiej treści na nośniki papierowe jest nieunikniona, bo już teraz postępuje jak szalona. Mam jednak skromną nadzieję, że do końca swego jeszcze młodego życia będę mógł przejść się na piechotę do kiosku i kupić tam egzemplarz ulubionej gazetki.

Jakub Ciepły