Uwielbiam prasę! Za każdym razem gdy wejdę na przykład do
takiego Empiku, dział prasowy jest drugim, który odwiedzam (po książkowym). We
wszelkiego typu czasopismach i gazetach piękne jest to, że zawsze można
dowiedzieć się z nich czegoś nowego, znaleźć coś, co nas interesuje, a o czym
nie mieliśmy pojęcia. Internet jest tak wielki, że aby coś znaleźć trzeba
wiedzieć czego się szuka, bo miliony stron podają miliony okrojonych, a
jaskrawych informacji. Gazeta zaś ma to do siebie, że przestawia potrzebny do
rozbudzenia ciekawości czytelnika i mniej lub bardziej szczegółowy zarys
tematu, który łatwo przyswoić, aby potem wedle uznania zagłębić się weń
bardziej fachową lekturą.
Na przykład wczoraj zawitałem do Empiku, w celu kupienia
sobie jakieś książki, ale idąc w stronę odpowiednich półek mą uwagę przykuł
dość szeroko reklamowany magazyn dla mężczyzn pt. "Esquire". W środku
znalazłem zaś genialny tekst o polskiej drużynie pokerowej Silent Sharks,
jednej z najlepszych na świecie. Nie wiedziałem do wczoraj o tym, że są w
Polsce pokerzyści, przed którymi drży cała pokerowa Europa i kawał świata poza
nią. I pewnie nie dowiedział bym się o tym nigdy, gdyby nie
"Esquire".
Moim doborem prasy rządziły zajawki. Kiedy miałem manię
na punkcie filmu, czytałem "Film" lub "kino", gdy
rozkochiwałem się w literaturze i popkulturze, czytałem "Nową
Fantastykę" i "Książki magazyn do czytania". Po obejrzeniu
świetnego "The Blues Brothers" kupowałem nawet przez jakieś cztery,
pięć miesięcy "Teraz Rock", mimo że z muzyką (nawet rockową) mam
niewiele do czynienia. Tak było przez całe moje życie, tak jest i mam nadzieję,
że te poszukiwania informacji i ciekawostek się nie skończą, bo sprawiają mi
one wiele radości, ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że te przelotne
zainteresowania są sednem mojego życia kulturalnego. A każda „zajawka” ma swoją
gazetkę...
Od ponad dwóch lat regularnie czytam "Gościa
Niedzielnego" - najlepszy magazyn opiniotwórczy, z jakim się zetknąłem,
choć przyznam się bez bicia, że niewiele ich było (bo niektóre z nich z racji
towarzystwa szkolnego należało i nie raz wciąż należy omijać szerokim łukiem –
na przykład taka „Polityka” - tfu!) Z każdym tygodniem zapoznaję się z coraz
większą ilością artykułów i wracam też do starszych numerów, których nie
przejrzałem dokładnie. Każdy egzemplarz to zajęcie na parę godzin świetnej
lektury, od informacji ze świata, po artykuły na wielorakie tematy, a na
felietonach kończąc - wszystko mi się podoba (jeżeli nie dotyczy kondycji
finansowej Grecji i Rosji).
Kiedyś co miesiąc kupowałem "Świat Wiedzy", z
którego wybierałem najbardziej interesujące mnie zagadnienia, a w tej gazecie
było ich multum. Potem niestety, od jakiegoś roku "Świat Wiedzy"
przerzucił się już niemal całkowicie na biologię i teorie spiskowe, a mnie i
memu rodzeństwu nie było w smak kupowanie dwóch, czy trzech ciekawych artykułów
na ponad stu stronach, nawet jeśli kosztowały one sześć złotych. Ale nostalgia
pozostała... teraz ze „Światem Wiedzy” spotykam się tylko dorywczo.
Ten sam los spotkał "National Geographic
Traveler", świetny miesięcznik podróżniczy, wart swej ceny 10.00 PLN.
Kupowałem go ze swym bratem w czasie wielkiej zajawki wyprawami, przygodami i
podróżnikami, którą rozbudziły w nas książki pana Cejrowskiego. Niestety po
paru latach pasja sporo w większej swej części wygasła, a my zaczęliśmy odczuwać
pustki w portfelu i w ten sposób "Traveler" również wylądował na
półce z miłymi wspomnieniami (chyba, że pojawią się w nim świąteczne artykuły o
kurortach narciarskich – wtedy nie ma siły i trzeba wysupłać dychę). Mam to
szczęście, że w Krakowie dobrze zaopatrzone salony prasowe stoją na każdym
kroku, a jeden kolporter z zaprzyjaźnioną Panią Sprzedawczynią stał nawet na
przystanku z którego wysiadam niedaleko domu. Oj trochę czasu się tam spędzało,
na lekturze i rozmowach, dopóki saloniku nie zamknęli.
Miałem też sporą styczność z klasycznym "National
Geographic", w którym zaczytywali się moi rodzice i starszy brat, mamy
nawet zgromadzone parę roczników tego czasopisma, jeszcze z końcówki
dwudziestego wieku. Kiedy jednak na świat przyszedłem ja i bliźniak, odbyło się
wielkie cięcie kosztów i (niestety) postanowiono, że nie będzie kupowania
magazynu, z którym i tak można się zapoznać w każdej większej bibliotece. To
kolejny przykład fajnego pisma, które pojawia się w mym domku od czasu do
czasu.
Jednak są oczywiście magazyny, które zawalają półki w
chałupie w regularnych odstępach czasu już od lat. Pierwszym przykładem są
"mamine luksusy": "Twój Styl", oraz "Pani".
Niektórzy mogą pokręcić w tym miejscu nosem, ale to naprawdę w porządku
czytadło - gdy tylko nie zbacza w kierunku dziwacznego feminizmu (często!).
Przeszkodą są też okropnie smutne artykuły o kobietach po przejściach, po
przeczytaniu których mam ochotę popełnić samobójstwo. I to nie dlatego, że są
źle napisane, tylko po prostu depresyjne. Nie wiem jak są w stanie normalnie
żyć redaktorzy, którzy od lat co miesiąc dostarczają do obydwu tych (grubych -
kilkaset stron) magazynów kolejne kilkustronicowe reportaże o kolejnych
problemach Polek - od zdrad po synów gejów. Ale za to felietony i artykuły kulturalne,
a także wywiady są zarówno w "Pani" jak i w "Twoim Stylu"
świetne.
Ojciec z kolei już od kilkudziesięciu (!) lat, wraz ze
swym ojcem (a moim kochanym dziadkiem) kupują co miesiąc "Łowiec
Polski" - naprawdę świetne czasopismo dla leśniczych, przyrodników i
myśliwych. Dużo tu o tradycji, społecznościach, przyrodzie i oczywiście o
broni. W rodzinie nie ma nawet mowy o sprzeciwie - "Łowiec..." musi
być co miesiąc i koniec. Problem jaki tkwi w „Łowcu” polega na jego wielkim
wyspecjalizowaniu. Trzeba mieć jasno sprecyzowane zainteresowania, aby
przebrnąć przez dwudziestostronicowy artykuł o medalowych trofeach myśliwskich,
albo dodatek kynologiczny na dziesięć stron. Ale co kto lubi.
Kolejnym magazynem non stop kupowanym i zachwalanym
(zwłaszcza przez braci), jest „PSX Extreme” - jedyny w Polsce magazyn w całości
poświęcony konsolom. To jedno z tych fajnych, luzackich pisemek, gdzie wszyscy
redaktorzy i współpracownicy znają się i żartują ze wszystkiego. Od paru
dobrych miesięcy w PSX panuje tendencja do zapełnienia jak największego miejsca
publicystyką, dzięki czemu "PSX Extreme" daje oprócz wielu świetnych
recenzji, także coraz różnorodniejszą i lepszą bazę tekstów - nic tylko czytać
i grać. Na plus tegoż czasopisma należy policzyć stronę internetową ppe.pl,
która jest jakby przedłużeniem wersji drukowanej. Pojawiają się tam recenzje i
artykuły redaktorów, których nie znajdzie się w gazetce, a dodatkowo po
założeniu konta można pisać własne teksty i mieć pewność, że zostaną one
zauważone przez społeczeństwo zapaleńców gier wideo.
Miałem też przez blisko rok niezłą chcicę na „CD-Action”,
ale zrezygnowałem z tego jawnego burżujskiego luksusu z uwagi na kiepską jakość
mego sprzętu komputerowego, nie będącego w stanie udźwignąć większości gier
dołączanych do czasopisma. Także baza tekstów w porównaniu do ilości recenzji
była bardzo mała i w większości - nie wpasowująca się w moje gusta. Tak więc
pomimo wielu bardzo dobrych artykułów i ciekawszych publikacji, rozstałem się z
CD-Action na (prawie) dobre. Potem okazało się to trafnym posunięciem, bo jak
już wspomniałem – gdzie tracił „CD-Action”, tam zyskiwał „PSX Extreme”. Bywało
tak, że gdy w pierwszym magazynie kończono serię artykułów o komiksach, w
drugim jakimś szczęśliwym trafem – właśnie ją otwierano. Tak więc- nie żałuję,
bo i drogie to było...
Podobny los spotkał męczoną przeze mnie i brata w kilku
różnych odstępach czasu "Nową Fantastykę". Oczywiście bardzo fajnie
było sobie poczytać o nowych filmach i książkach fantastycznych, o kultowych
autorach i ich dziełach, czasem nawet jakiś wywiad wyłowić. Świetne były też
artykuły, które dotyczyły tak strasznie różnej tematyki fantastycznej, że każdy
fan od "Zmierzchu" po Tolkiena mógł znaleźć coś dla siebie. Felietony
też bardzo dobre, zwłaszcza te autorstwa Rafała Kosika. Kłopotem były jednak
opowiadania, do czytania których nie mogłem się ostatecznie przekonać. Jeden,
może dwa tak, ale nie osiem! To jest jednak magazyn dla fanatyków tego typu
literatury (no, może trochę przesadzam). Jakoś nie szło mi przyswojenie sobie
najważniejszego i najdłuższego działu całej "Nowej Fantastyki", więc
znów kupuje ją metodą partyzancką - gdy nadarzy się okazja i jest po co. Ale
plany prenumeraty chodzą mi po głowie.
Jeżeli magazyny komiksowe się liczą, to dodam pomimo mej
ubogiej znajomości tej muzy, że zdarzyło się nam oddać szaleństwu kupowania w
dwóch przypadkach: "Kaczora Donalda" (Zamierzchła przeszłość) i
"Star Wars Komiks" (Nie tak odległa przeszłość - ostatni numer ukazał
się rok temu). "Donaldów" było kiedyś w domu tyle, że wysypywały się
z kilku półek, a i Star Warsów zebraliśmy z rodzeństwem znaczną większość
egzemplarzy.
Do kolekcji magazynów i czasopism dołożył się też mój
ojciec chrzestny - brat mamy. Przez lata kupował on klasyczny i niestety
nieistniejący już od dwóch lat magazyn "Film". Przestał w 2005 roku,
ale sterta pamiątek pozostała. Szkoda tylko, że większość została spalona przez
nieuważnego dziadka w czasie generalnych porządków domowych. Podobny los czekał
wiele innych starych czytadeł - egzemplarze "Pani" i "Twojego
Stylu" często były oddawane na makulaturę, bo odkładane zajmowały zbyt
wiele miejsca. „Kina” - obecnego właściwie monopolisty na rynku magazynów
filmowych nie kupiłem ani razu. Jakieś za bardzo nadęta i duszna wydała mi się
atmosfera tej gazetki. No bo jak tu kupować np. trzydzieści stron o rumuńskim
kinie metafizycznym, ani razu nie napotykając się na recenzję ważnego kinowego
hitu? Mam nadzieję, że to był pojedynczy przypadek, mimo to – aż takim wielkim
kinomaniakiem nie jestem.
Inną kategorią prasy interesowała się babcia,
prenumerując "Rycerza Niepokalanej" - ciekawy miesięcznik religijny,
założony przez świętego Maksymiliana Marię Kolbe, oraz "Miłujcie się"
- kwartalnik ewangelizacyjny związany z Katolickim Ruchem Czystych Serc. Bardzo
fajna gazetka, powiem wam, adresowana przede wszystkim do młodzieży, na
pierwszy rzut oka może odstraszyć wielką ilością podobnych artykułów pisanych
przez młodzież o swoich problemach i sile, jaką dała im wiara. Brzmi to
strasznie, ale niektóre świadectwa nieźle dają po kościach. Kochana babcia dba
o nasze katolickie wychowanie, więc wszystkie egzemplarze i tak trafiają w
końcu na moje biurko.
Z gazet codziennych najdłuższą tradycję ma rodzimy
krakowski "Dziennik Polski", kupowany zawsze w piątki, a czasami (często)
w inne dni tygodnia. Na prenumeratę nikt nie ma ochoty, bo każdy wie, że
najlepsze wydania ukazują się w soboty, piątki i czwartki. Przeciążenie
informacjami też nie jest dobre, a niestety w większości artykuły są nudnawe,
zwłaszcza nieszczęsny dodatek o nieruchomościach, który ukazuję się w każdą
środę. Nie polecam! Ale taki piątkowy magazyn reporterów, czy sobotni The
Times, to nie raz aż palce lizać, jakie fajne artykuły można znaleźć.
Najświeższy w tym zestawieniu jest Myśliwiec Krakowski,
czyli kwartalnik Krakowskiego Zarządu Polskiego Związku Łowieckiego, którego
redaktorem i przewodniczącym jest mój Tata. Jakby ktoś się zainteresował, to
oczywiście polecam - mnóstwo ciekawych i przydatnych informacji nie tylko dla
myśliwych. Periodyk z miesiąca na miesiąc rozrasta się i już niedługo wyjdzie
ósmy (?) numer.
To by było na tyle historii czasopism w moim krótkim
życiu i zaciszu rodzinnej chałupy. Poza wyżej wymienionymi tytułami każdemu z
członków familii zdarzyło się wielokrotnie zainteresować się przelotnie
konkretnym tytułem. "PC Format", "Książki: magazyn do
czytania", "The Red Biulletin", czy nawet "Młody
Technik"! Poza tym różne magazyny historyczne i przyrodnicze i cała masa
innej makulatury na okropnej "Gali" kończąc, którą kupowało się dla filmów,
bo dla samej tylko „Gali”, czyli paru zdjęć na krzyż to aż wstyd pieniądze
wyjmować. Ale może by do sedna wreszcie:
Rola prasy w świecie jest potężna. We wstępie pisałem o
jej potencjale odkrywczo-poznawczym, jako o medium, gdzie każdy znajdzie coś dla
siebie. Dobre wydawnictwa, zwłaszcza te opiniotwórcze kształtują poglądy, a w
konsekwencji zachowania obywateli, zmuszać ich do myślenia i działania. Działa
to też niestety w drugą stronę, gdy poczytny, opiniotwórczy redaktor ukaże
konkretny fakt w złym świetle, może namieszać tylko w głowie czytelników
(antyprzykładem jest tu znany krytyk filmowy Roger Ebert i jego tekst o tym,
jak to gry komputerowe nigdy nie staną się sztuką – co rzecz jasna jest
wierutną bzdurą nawet dla tak niedzielnego gracza jakim jestem ja).
Mimo że liczba
zalet prasy jest ogromna, klasyczne, drukowane egzemplarze, a nawet i cyfrowe
wydania zostają coraz bardziej spychane na margines. Wersje papierowe są
spychane przez te wirtualne, a więc łatwiej dostępne, nie zajmujące miejsca i
często tańsze. Z kolei nawet owe nowoczesne wydania znanych gazet cierpią z
powodu serwisów informacyjnych - zwłaszcza tych internetowych, oraz z powodu
blogerów. Stacje informacyjne serwujące newsy przez 24 godziny na dobę siedem
dni w tygodniu to wynalazek dość młody - powstał na początku lat
dziewięćdziesiątych, w tym samym czasie co World Wide Web. Rozwój tych dwóch
molochów poważnie zagroził prasie, jaką znał świat. Obecnie nie trzeba już
kupować gazety po to by dowiedzieć się z niej co się zdarzyło, bo na stronie
gazeta.pl co pięć minut dodawane są wszelkie potrzebne i cała zgraja
niepotrzebnych informacji. W weekendowym wydaniu "New York Times"
jest obecnie więcej informacji, niż dziewiętnastowieczny człowiek przyswajał
przez całe życie. W naszym przypadku te newsy, chociażby i były warte uwagi,
zaraz zostaną wyparte przez kolejne informacje, już w poniedziałek. A ten gość
z dziewiętnastego wieku miał na to całe życie.
Teraz kupuje się gazetę po to, by o zdarzeniu przeczytać
dokładniej, niż jest to przedstawione na stronie internetowej. A gazeta jako
fizyczny i materialny nośnik danych oraz spore zatrudnienie pociąga za sobą
spore koszty produkcji. Im więcej jest stron w dzienniku, tym bardziej
kosztowna jest całość. Niektóre tytuły, zwłaszcza te ogólnokrajowe porusza
tylko te najważniejsze tematy, mniejsze pozostawiając prasie regionalnej, która
może nieraz pozostawiać wiele do życzenia. Z drugiej strony, oprócz suchych
faktów, prasa oferuje również publicystykę, czyli coś więcej niż opinie ludzi odnośnie
wydarzeń na świecie, ale też ich własna twórczość, własne pomysły, cała własna
wizja świata. To też zostaje zastąpione przez internet, a
"winowajcami" są blogerzy i vlogerzy (ci drudzy powoli dyskredytują
publicystów telewizyjnych), którzy nieraz lepiej i profesjonalniej trafiają tym
co reprezentują i co wyznają do współczesnego czytelnika i widza. Internet nie
jest jeszcze najbardziej wiarygodnym i popularnym medium opiniotwórczym na
świecie (o ile mi wiadomo), ale jak długo jeszcze "tradycyjne" media
wytrzymają z interaktywnym internetem, gdzie każdy może być publicystą?
Wyznaję zasadę, że im więcej ciekawego i różnorodnego
materiału tym lepiej, ale ta zasada nie sprawdza się zawsze, zwłaszcza we
współczesnym świecie który ponad rzetelność bardziej ceni sobie szybkość i
przystępność. Z tych upodobań czerpią powstałe w dwudziestym wieku tabloidy
(trudno jest podać jednolitą datę, pierwsze tego typu "gazety"
ukazywały się już w XIX wieku, ale ich rozwój to czasy powojenne od lat
sześćdziesiątych poczynając). Te zawierające mało tekstu, a dużo zdjęć,
opatrzone zawsze krzykliwymi nagłówkami "formy przekazu" (bo na miano
gazet nie zasługują) bazują na skandalu i fałszu podawanym zawsze w najbardziej
przejaskrawiony sposób. Koronnym przykładem tego typu wydawnictwa na polskim
rynku jest "Fakt", który z całej szerokiej nawet gamy polskiej prasy
osiąga absolutnie najwyższy nakład. Nie świadczy to dobrze o mieszkańcach
naszego kraju, a dość gorzkim pocieszeniem może być podobna sytuacja we
wszystkich lepiej rozwiniętych państwach, od Ameryki i jej "USA
Today" zaczynając. Smuci mnie, że dobre magazyny i czasopisma zwłaszcza w
formie papierowej zaliczają tendencję spadkową, a sprzedaż kolorowego papieru
toaletowego, jakim jest "Fakt" i "Super Ekspress" rosną.
Jest źle, ale nie jest jeszcze tragicznie. W Polsce
ciągle można kupić mnóstwo dobrych tytułów i ciągle wydawane są nowe. Z drugiej
strony - ile kiedyś znanych, a obecnie zapomnianych tygodników, miesięczników i
kwartalników upadło? Digitalizacja wszelkiej treści na nośniki papierowe jest
nieunikniona, bo już teraz postępuje jak szalona. Mam jednak skromną nadzieję,
że do końca swego jeszcze młodego życia będę mógł przejść się na piechotę do
kiosku i kupić tam egzemplarz ulubionej gazetki.
Jakub Ciepły
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz